Szkoła Podstawowa nr 1 im. ks. Stanisława Brzóski w Białej Podlaskiej

p. Wiesław Gruszecki

prof. dr hab. Wiesław I. Gruszecki

Kierownik Katedry Biofizyki

Prorektor ds. nauki i współpracy międzynarodowej

Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie

Wspomnienie szkolnych lat...

Do „Jedynki” chodziłem w latach 1967-1975. Byłem wyposażony w tekturowy tornister z grzechoczącym piórnikiem oraz przytroczonym pomarańczowym, blaszanym kubkiem na mleko. Ubierałem się w czarny mundurek szkolny z białym kołnierzykiem i przyszytą niebieską tarczą szkolną z numerem jeden. Mundurek miałem nowy, własny, ale kołnierzyki dzieliliśmy wspólnie ze starszym bratem. Taki strój dla przedszkolaka był znaczącym awansem! Elementarz oraz inne książki o mniejszym formacie pachniały świeżym drukiem. Do dzisiaj pamiętam też zapach nowej plasteliny i czarnego atramentu, którym mieliśmy poplamione całe ręce. Był to efekt częstej wymiany stalówek w piórach, kiedy wydawało się, że poprawi to skokowo kształt pisanych przez nas nieporadnie liter. Znacznie lepiej szło ze szlaczkami. Najlepiej wychodziły mi te z grzybami w trawie.

Swoją szkołę wspominam jako swoisty archipelag, w którym sala lekcyjna była tylko jedną z wielu wysp. Była jeszcze świetlica, w której matkowała dzieciakom pani Muszyńska oraz biblioteka z bardzo miłą i lekko roztargnioną panią Zawadzką, która pozwalała nam przeglądać wszystkie książki i przy okazji okładać je w nowy, szary papier. Równie ważną część szkoły stanowiło jej otoczenie z boiskiem, łąkami za murem z czerwonej cegły oraz okolicznymi uliczkami, na których znaliśmy każdy zaułek i sklepik. Na boisku znajdowała się pompa, pod którą mogliśmy umyć znalezione na łące butelki, a następnie zanieść je do punktu skupu po drugiej stronie ulicy Narutowicza. Wystarczyło jeszcze tylko obtłuc brązowy lak na szyjce i otrzymywaliśmy za każdą po 1 zł. Przekładało się to na 3 oranżadki w proszku (po 30 gr za sztukę), bezpośrednio wylizywane z torebki albo wypijane po rozpuszczaniu w wodzie pozyskiwanej ze wspomnianej pompy. Działaliśmy kooperatywnie, grupa kolegów znających się jeszcze z „Przedszkola w parku”: ja, Przemek Olesiejuk i Dzidek Głowacki. Z czasem poznawaliśmy nowych kolegów, Mirka Śmiechowskiego, Marka Kota i innych. Z niektórymi z nich jeździliśmy wspólnie na żagle oraz w Tatry jeszcze w okresie studiów. W późniejszych latach doszły bardziej zorganizowane aktywności związane z harcerstwem, chórem szkolnym, kółkami zainteresowań oraz występami na akademiach szkolnych. Niektóre z tych występów pamiętam do dzisiaj. W trakcie jednego z nich graliśmy z Irkiem Parafiniukiem (on na akordeonie, ja na skrzypcach) i śpiewaliśmy piosenkę zaczynającą się od słów: „Skrwawione serce u piersi dynda…”. Było fajnie, chociaż pamiętam, że naszego wyboru repertuaru nie pochwalali niektórzy nauczyciele. Myślę, że moja obecna pasja muzyczna oraz teatralna, chociaż nie realizowana na scenie, a jedynie z perspektywy widza, może mieć swoje źródła jeszcze w tamtych czasach. Tym bardziej, że równolegle byłem uczniem w klasie skrzypiec Ogniska Muzycznego w Białej Podlaskiej i mama zabierała mnie wielokrotnie na przedstawienia operowe do Teatru Wielkiego w Warszawie, w ramach wycieczek organizowanych przez jej zakład pracy.

Bardzo dobrze wspominam naszych nauczycieli z „Jedynki”. O każdym z nich mógłbym powiedzieć wiele dobrego. Przywołam może jedynie kilkoro z nich. Pan Kosiński, od śpiewu, uczył nas wielu piosenek, przygrywając przy tym na skrzypcach. Odtwarzał również wiele utworów z płyt z muzyką klasyczną. Wśród nich zapamiętałem „Lot trzmiela” Rimskiego-Korsakowa. Pani Horbowiec uczyła nas historii. Na jej lekcjach siedzieliśmy chyba najciszej. Pan Kowal na pierwszej lekcji z fizyki położył linijkę na klocku i zakomunikował: „Oto maszyna prosta”. To było dla nas odkrycie porównywalne z tym, że mówiliśmy prozą. Na lekcje z zajęć plastycznych, prowadzone przez panią Kurowską, nosiliśmy wielkie bloki, farby i kleje. Pamiętam do dzisiaj, jaki plakat zaprojektowałem na XXX-lecie PRL. Pan Szypica, od prac technicznych, uczył nas zarówno zbijać z desek karmniki dla ptaków, jak i przygotowywać kanapki. Pani Męczyńska rozwiązywała z nami różne zagadki matematyczne. Najciekawsze były te z geometrii. W podstawówce wszystkie przedmioty odbierałem jako równie ważne. Na każdej lekcji dowiadywaliśmy się, jak złożony i piękny jest świat. Wszystko to okazało się prawdą.

W nauce rozkręcałem się powoli. Jeszcze w pierwszej klasie miałem wystawioną całościową ocenę dostateczną, ale już w ósmej zająłem pierwsze miejsca w miejskich olimpiadach: matematycznej oraz fizycznej. Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło, bo czas dzieliłem mało frasobliwie na naukę szkolną oraz pobieranie lekcji wprost z „księgi życia”. Miałem również piątkę z języka polskiego. Może dlatego nasza polonistka pani Dąbrowska, którą bardzo lubiliśmy, pomimo odpytywania z lektur, zaproponowała mi napisanie oraz wygłoszenie przemówienia na zakończenie ósmej klasy. Tak też się stało. Było bardzo odświętnie. Zacząłem tak: „Zabrzmiał dziś ostatni dzwonek, a jeszcze tak dobrze pamiętamy dzień, w którym po raz pierwszy przekroczyliśmy progi naszej szkoły. Wówczas towarzyszyli nam rodzice i starsi, dzisiaj…”. W tym momencie mowa mi się urwała. Pan dyrektor Stanisław Demeszko podpowiedział: „Zacznij od nowa”. Tak też zrobiłem, ale niestety przemówienie urwało się dokładnie w tym samym miejscu, w myśl zasady, że historia lubi się powtarzać. Pan dyrektor, oznajmił, że w związku ze wzruszeniem mówcy przemówienia nie będzie i przystąpił do realizacji kolejnych punktów uroczystości. Wieczorem na balu absolwentów w Klubie Kultury „Piast” dyrektor Demeszko wywołał mnie niespodziewanie jeszcze raz i wówczas zebrani mogli usłyszeć w całości przygotowane przeze mnie przemówienie. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że pozwoliło mi to pozytywnie zwieńczyć pewien życiowy etap. Okazuje się, że nawet w ostatnim dniu w „Jedynce” miałem możliwość pobrania lekcji, a nawet dwóch. Pierwsza to taka, aby nigdy nie być zbyt pewnym siebie, a druga - aby być empatycznym i wyrozumiałym, nawet jeśli ktoś w danej chwili nie spełnia naszych oczekiwań, ponieważ może się to okazać kiedyś dla niego ważne.

Życie po podstawówce potoczyło się wartkim strumieniem: liceum, wyjazd na studia, praca zawodowa i staże zagraniczne, rodzina, dzieci, wnuki i dalej toczy się, nie zwalniając zbytnio tempa. Mój czas spędzony w „Jedynce” zajmuje jednak trwałe miejsce w świadomości, wpływając nie tylko na to, kim byłem, ale przede wszystkim na to, kim jestem i staję się obecnie. Jestem ogromnie wdzięczny moim nauczycielom i przyjaciołom z ławy szkolnej za towarzyszenie mi w tym ważnym etapie życia i kształtowaniu mojej osobowości.

Swoje życie zawodowe związałem z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, gdzie kształcę studentów i doktorantów oraz prowadzę badania naukowe w obszarze biofizyki. Nasze prace zaowocowały wieloma, większymi bądź mniejszymi, odkryciami, między innymi mechanizmów molekularnych związanych z procesem fotosyntezy w roślinach oraz z rolą barwników karotenoidowych w siatkówce oka człowieka. Mam nadzieję, że najważniejsze wyniki są jeszcze ciągle przed nami. W obecnej kadencji pełnię również funkcję prorektora uczelni ds. nauki i współpracy międzynarodowej. To nowe wyzwanie, wykraczające poza badania naukowe, wymaga ode mnie rozwoju w przestrzeni kompetencji społecznych. Myślę, że umiejętności nabyte podczas wczesnych lat szkolnych pomagają również w tym obszarze mojej aktywności.

Autor: